„Jesteśmy w Warszawie… – rzekł cicho, lecz wyraźnie Halski.”
Kiedyś przeczytałem, że kapitalną rolę w serialu „House of Cards” zagrał Waszyngton. Jego surowość, tajemniczość, monumentalność. Wszystko to było fascynującym tłem dla całej rozgrywki polityczno-kryminalnej. Obraz miasta jako całości, wielkie ulice, rozpoznawalne miejsca pozbawione turystów, półmrok, noc, zimne kolory. Waszyngton, mimo że w stagnacji, czasami bezruchu, był bardzo aktywnym bohaterem tego niesamowitego TV Show. W „ZŁYM” kapitalną rolę gra powojenna Warszawa. Absolutnie fantastyczną. Leopold Tyrmand wytrawnie pokazał stolicę odczuwalną każdym zmysłem. Akcja na targu genialnie pobudza smak i węch, scena z ludźmi oblegającymikino, ściśniętymi w gęstej kolejce, budzi dotyk. Niekoniecznie przyjemne jest to pobudzenie, tym niemniej wyraźnie odczuwalne dzięki kapitalnej grze słów. Sceny walk uruchomią sensory bólu, a sceny barowe zachęcą do wypicia – może nie tych samych ilości wódki, ale jednego piwka na pewno.
Dan Brown, który napisał znane na całym świecie kryminały, przeprowadził szkolenie na potrzeby pewnej platformy internetowej. Opisuje proces pisania dobrego kryminału. Miejsce, historia, bohater tajemniczy, bohater negatywny, wróg, dialogi, dynamika, tykający zegar, historia główna, watki poboczne, emocje, konstrukcja rozdziałów. „ZŁY” ma to wszystko perfekcyjnie skomponowane. Tylko że szkolenie Browna ukazało się kilka lat temu, a „ZŁY” opublikowany został w 1955 roku!
Dla mnie najlepszym fragmentem całej książki, tym przy którym naprawdę „zapiąłem pasy”, był pościg po ulicach Warszawy. Geniu kontra Kitwaszewski. Autobus kontra ciężarówka Chevrolet. Tak, Chevi w powojennej Warszawie. Zatłoczone ulice. Klakson. Bum. Potracona kobieta. Histeria. Ucieczka. Złość. Pisk opon. Wąskie uliczki. Gonitwa. Adrenalina. Milicja! Wooooowwww. Jesteś w środku akcji. Czujesz to, widzisz każdy szczegół. Gonisz mordercę razem z Geniem na miejscu pasażera. I chcesz dorwać gnoja za to, co zrobił.
Osobny paragraf to zabawy słowne i stylistyczne. Pierwsze, co jest odczuwalne, to dynamika dialogów. Nietradycyjne napisanie rozmów mocno przyspiesza akcje. Dynamika słowa inna niż w przypadku tradycyjnego pisania, kiedy każda wypowiedz to jeden nowy wers. Tu mamy dialogową jazdę bez trzymanki. Czasami można stracić orientację, co kto mówi. Strzelają jak z karabinu. Dzieję się. Inna, techniczna kwestia tego kryminału, to pisownia „ZŁY”. Zawsze z wielkich liter, bez względu na położenie w budowie zdania. Od razu mi się skojarzyła dziewczynka w czerwonej sukience z „Listy Schindlera”. Wyróżniający się element całej konstrukcji. Uzupełniając to gwarą i slangiem warszawskim mamy atrakcyjną mieszankę słownikową. A najciekawsze jest dla mnie to, jak to przetłumaczono na język angielski. Tak, książka doczekała się tłumaczenia. I tak, jak polska kinematografia potrafi fatalnie przetłumaczyć tytuły filmów, może poza jednym – „Siedem” („Seven” z Bratem Pittem i Morganem Freemanem), tak tu nie popisali się angielscy wydawcy. „ZŁY” przetłumaczyli tak: „The Man With White Eyes”. Wiele mówi o tej książce jednak, że ostatecznie przetłumaczono ją na 20 różnych języków.
Zasłużenie, bo była hitem. I dalej jest. Bał się jej komunizm. Ceny książki w polskim podziemiu osiągały 20–krotnąwartość. Książka będąca odwilżą literacką spotkała się z oficjalną krytyką. Nie dziwne, skoro zdradzała obraz Warszawy komunistycznej. Cenzura nie mogła przecież pochwalić takiego dzieła. Krytyka była, bo być musiała, ale nie nadeszła ze strony czytelników. Wręcz przeciwnie. Pomimo braku social mediów, Leopold Tyrmand stal się autorem rozpoznawalnym. Nie tylko z nazwiska, ale i na ulicach Warszawy.
Mogę tu się rozpisać o każdy kapitalnym aspekcie tej książki. Nawet nie chcę się tu doszukiwać negatywnych elementów. 800 stron rzeczy oczywistych na pierwszy rzut oka i wszechobecnej aury tajemniczości. Kim jest „ZŁY”? Kim jest Mężczyzna z parasolem? Czy Kudłaty istnieje? Pytań tworzy się cała lista. Niczym po ostatnim odcinku „Lost”. Tajemniczość przesiąka każdą stronę, chcesz czytać dalej. Tyrmand zostawia Cię z małymi i dużymi tajemnicami. Zacznij, to poznasz pytania, skończ, a znajdziesz odpowiedzi. Jak w każdym dobrym kryminale. Tak twierdzi Dan Brown w szkoleniu, które powstało dobre 60 lat po wydaniu „ZŁEGO”.
I tak sobie myślę: od kogo mógł się uczyć Dan Brown?