„Mecz to pretekst” Anita Werner & Michal Kolodziejczyk

&

Recenzji napisano pewnie już kilka. Nie czytałem żadnej, bo po prostu chciałem mieć własne przemyślenia i refleksje. Jedyny minus, jaki odczuwam, to wyrzuty sumienia, że wielomiesięczną pracę nad książką przeczytałem w kilka godzin. A szczerze chciałem, by te godziny się nie kończyły. 

To książka o codziennym, podstawowym strachu. Permanentnej obawie o życie przez to, kim się jest, gdzie się mieszka i w co wierzy. O codzienności naznaczonej przerażeniem i „wolności”. Tych trywialnych, automatycznych czynności, o których teraz sobie przypomnieliśmy. Właśnie teraz, kiedy nie możemy ich wykonać. Pójście do restauracji, na siłownię, na tańce do klubu czy na mecz piłkarski jako kibic. Nie możemy też swobodnie podróżować tam, gdzie chcemy. Wszędzie narzucone zakazy i obostrzenia. Jestem osobą, która docenia małe rzeczy i codzienność. I choć wiem, że czasami nie mam wpływu na pewne kwestie, jakaś część mnie czuję się od czasu do czasu uwięziona. 

Podróżując przez Europę z panią Anitą, panem Michałem i ich towarzyszami, rozmówcami, po raz kolejny zrozumiałem, że ja? Ja to nie mam problemów. Moje dzieciństwo, młodość, codzienność nie była nimi usiana. Mogłem chodzić spokojnie do szkoły, mogłem uczęszczać na mszę w każdym zakątku kraju, mogłem grać w piłkę bez spadających bomb nad głową. Moi rodzice mieli pracę, zakupy robili spokojnie, bez pospiechu i strachu przed snajperem czyhającym na swoje ofiary. 

W 2017 miałem okazję spędzić kilka dni w Bilbao przy okazji towarzyskiego meczu mojej drużyny QPR U23 z Athletic. Bardzo ładne miasto. Kapitalnie ulokowany ośrodek treningowy. Otwartość sztabu i zawodników była rzadko spotykana, ale jak sami stwierdzili „w erze pieniądza i konsumpcji nikt nigdy nie odważy się nas skopiować, nie ma klubów tak bezprecedensowo przywiązanych do tradycji i kultury lokalnej”.  Nieustanna baskijska duma biła od miasta, ludzi i klubu. Nasza wizyta skupiała się na aspekcie sportowym, ale od czasu do czasu padały pytania historyczne, polityczne i wtedy mało było Hiszpanii, dużo Bilbao. To, co autorzy opisali w rozdziale, odczułem osobiście. Jeśli mecz reprezentacji Polski dalej będzie odbywał się w Bilbao, proponuję polecieć dwa, trzy dni wcześniej i zaczerpnąć trochę północno hiszpańskiej historii.

– Byłeś kiedyś w Mołdawii?

– Nie.

– No, ja też nie. Ale znam kogoś, kto był…

Parafrazując klasyka, Ariel Borysiuk kilka razy opowiadał mi o mołdawskich realiach piłkarskich. Specyficzne? To mało powiedziane. Tym bardziej że wcześniej grał w klubie z takiego miasta, jakim jest Londyn. Rozdział o Mołdawii dodał mi nowego, lepszego historycznego zrozumienia tego, o czym mówił. I tak właśnie jest w przypadku każdego z sześciu serwowanych w książce rozdziałów. Przystępnie przedstawiają one ważne, czasem bolesne historie każdego z krajów. 

Gwarantuję, że gdyby ta książka była pozbawiona elementu sportowego i skupiała się tylko na historii, nie sięgnąłbym po nią. Nigdy nie miałem słabości i cierpliwości do historii, ale piłka nożna była idealnym pretekstem do przeczytania. I tak jak w wielu aspektach życia wspólny język lub czynnik potrafi łączyć ludzi różnej wiary, narodowości, koloru skóry, tak w tej książce piłka nożna potrafi zburzyć każdy mur. Od tak trywialnego muru, jakim jest moja mała niechęć do czytania książek historycznych, do takich murów, jak strach przed śmiercią, zapomnienie bólu psychicznego spowodowanego wybuchami bomb w Irlandii czy nie tak odległą, burzliwą wojną bośniacko-serbską. Mówi się, że pierwszy przebijający się przez mur zawsze krwawi. Bohaterowie każdego z rozdziałów na swój sposób krwawią. Mają do rozbicia stare, wrośnięte głęboko w społeczeństwo mury wiary, wyznania, koloru skóry, języka. Rozbijają je u podstaw, wraz z nieskalanymi nienawiścią dziećmi. Pokoleniem czystym od złości i uprzedzenia. Pokoleniem, które chce się bawić z rówieśnikami. A idealny pretekstem do zabawy jest mecz piłki nożnej, w którym każdy ostatecznie jest wygranym.

PS. Zdjęcie książki zrobiłem na tle stadionu, na którym na co dzień pracuje – Queens Park Rangers. Jego nazwa od dwóch lat to „The Kiyan Prince Foundation Stadium”. W dobie komercyjnego postrzegania sportu, kibice QPR w głosowaniu na nazwę stadionu wybrali nazwę ich lokalnej fundacji charytatywnej. Założona przez Rodziców Kiyana wiele lat temu fundacja edukuje i przeciwdziała szerzeniu się przemocy wśród londyńskiej (już nie tylko) młodzieży. Kiyan był zawodnikiem QPR, 15-latkiem, którego zasztyletowano, kiedy chciał rozdzielić dwóch agresywnych młodych ludzi. Pani Anito, panie Michale ja to tylko tak tu zostawię. W końcu „Mecz to Pretekst”. 

Autor

O Autorze

Dodaj komentarz