OGLĄDAŁEM WIELE DYSCYPLIN SPORTU. Na żywo i w TV, z bliska i trochę daleka. W mojej głowie potrafiłem skopiować każdy ruch oglądanego eksperta. Dosłownie każdy, do tego dokładałem trochę finezji z ułańską odwagą i gotowe. Mistrz olimpijski został zwizualizowany. Kolejny medal na szyi Bartka. Wystarczyło popatrzeć, pomyśleć i gotowe. Strach pomyśleć, ile rekordów bym pobił gdybym naprawdę poćwiczył chociaż tydzień każdy z tych sportów. Judo, tenis, piłka, siatkowa, bierki pod wodą czy brawurowa jazda cinquecento.
Tak, masz racje. To nie jest możliwe. Nie ma takiej opcji by być ekspertem w czymkolwiek bez ciężkiej pracy, bez poświęcenia swojego i otaczających nas ludzi, bez „wylanego potu” dosłownie i w przenośni. Trenowałem judo 9 lat, 3 treningi tygodniowo po półtorej godziny każdy. Przypadło na lata 7-16 (chyba), czyli na czas wzrostu, czas sensytywny koordynacji i gibkości. Idealne czas na wstępne nauczanie i doskonalenie. I uwierz mi, jak powiem nieskromnie ze dobrze walczyłem, nie brałem jeńców, ale do ekspertyzy to mi było za daleko. Czego zabrakło? Lepszych współzawodników, większej ilości treningu, czy może po prostu większej odrobiny talentu i 10.000 przepracowanych godzin? Doświadczenie, wiedza i świadomość procesu „treningowego” w wielu dyscyplinach życia, pozwalają mi teraz znacznie łatwiej zdeterminować przyczyny mojego niepełnego sukcesu.
„Bounce” opisuje kilka przypadków znacznie bardziej pozytywnie zakończonych aniżeli mój. Większość sukcesów i zwycięstw, na różnych platformach życiowych, czy to sportowych, aktorskich itp., obserwujemy przez pryzmat „ostatniej prostej”, „wierzchołka góry lodowej”. Nie widzimy tych dziesiątek zakrętów, tysięcy poświęconych godzin, porażek, upokorzeń i niespędzonego czasu z przyjaciółmi na imprezie. Bardzo rzadko utożsamiamy sukces z tymi wszystkimi wyrzeczeniami naszych wielkich zwycięzców. To dzięki tej kumulacji mogli osiągnąć szczyt. Autor nazywa to „iluzja góry lodowej”.
Kapitalny fragment książki opowiada o treningu łyżwiarki figurowej, której moglibyśmy na drugie imię dać „upadek”. Doskonale wiemy jak bolesne potrafią być bliskie spotkania z taflą lodowiska. Kto nie poślizgnął się na lodzie niech pierwszy rzuci kamieniem. Pewnie przypomniał Ci się ten przeszywający ból. A ona chciała codziennie trenować, chciała codziennie się rozwijać i przekraczać granice. Każdy nowy poziom wtajemniczenia kosztował ją setki upadków. Jej szczęściem było to, że miała nieograniczony dostęp do lodowiska, wsparcie rodziców i mega mental. Cała książka rozprawia właśnie o takich przypadkach, rozsianych po całej Anglii i nie tylko. Fantastyczna, ekstremalna i pewnie dziś etycznie wątpliwa historia zdarzyła się w pewnej węgierskiej rodzinie. Psycholog Laszlo Polgar i jego dziewczyna Klara przeprowadzili eksperyment, który miał potwierdzić ich odważne tezy psychologiczne – wszystkie dzieci są równie wyjątkowo utalentowane a to, czy odniosą sukces zależy od otoczenia i społeczeństwa. Jak to udowodnili (lub nie)? Laszlo był szachista, miał 3 córki w rożnym wieku. Zgadniesz czym od dzieciństwa zajmowały się dziewczyny?
jak już wspomniałem cała książka porusza wiele dziedzin życia, nie jest skoncentrowana tylko na sportowcach. Sport, oczywiście jest punktem wyjścia i użyto go wnikliwie, jako empiryczny punkt odniesienia autora. W końcu był olimpijczykiem i nr 1 w swoim kraju w tenisie stołowym. Jednak śledząc historie Syed’a od wczesnych początków przepełnionych zakochaniem do tenisa stołowego do ostatnich kartek kariery, zobaczysz i zrozumiesz, jak wygląda droga profesjonalisty. I mówimy o osobniku, który chce dać sobie szansę na sukces a nie być na piedestale przez dekady. Ta przygoda z tenisem stołowym została podsumowana przez rodziców Syeda jako duży sukces wbrew wszystkim i pomimo wszystkiego. Detali nie zdradzę, byłoby za łatwo. Nie powiem Ci wszystkich wątków. Sama/sam odnajdź. Rok wydania 2010. Kilka lat temu przeczytałem „The Gold Mine Effect”. I tak jakoś skojarzyłem jedno z drugim. Rok wydania 2015. Ale wracając do najważniejszego. Bollettieri powiedział „(…) nikt nigdzie w życiu nie dotarł bez ciężkiej pracy (…)”. Dlatego wracam do pisania kolejnych recenzji. Nie ma laurów, więc nie ma na czym nawet spoczywać.