Myślałem, do czego porównać swoje odczucia po przeczytaniu tej książki. Ostatecznie, po wielu miesiącach obsuwy, mam. „Proces” przypomniał mi pewien serial o tytule… „Lost”. Raz, że ja też byłem lost (zagubiony) po ostatniej stronie, kto pamięta finał, ten wie, czemu. A drugi powód, najważniejszy, to że tak samo jak serial, „Proces” pozostawił więcej pytań niż odpowiedzi. Ba, nie daje żadnej odpowiedzi. Pamiętam niekończącą się listę mniej lub bardziej absurdalnych pytań, które spisano po wielu latach emitowania serialu. Ja mam równie długą po tej lekturze.
Franz Kafka pisał „Proces” dwa lata (1914/15). Wydany on został po śmierci autora w 1925 i najlepsza ciekawostka, jaką znalazłem, to ta, że jest to dzieło nieskończone. Absolutnie mnie to zbiło z tropu, biorąc pod uwagę, jaka ulgę sprawiło mi zakończenie czytania. I, nie oszukujmy się, ostatni akt nie wskazywał na kontynuacje. Myślałem sobie: jak długo jeszcze absurd może gonić absurd? Ostatnie kartki, następuje absurd największy i mówię sobie: uff koniec tej wiecznej niewiedzy, niekończącej się wątpliwości. I teraz dowiaduję się, że to była tylko część projektu. Nie wiem, czy mentalnie byłbym w stanie dalej sobie z tym radzić.
I w tym momencie nasuwa mi się inny punkt rozumowania. Los ludzi wobec machiny niesprawiedliwości. „Projekt niewinność” nie jest wyimaginowany. Jest obecny we współczesnym świecie. Nie musimy daleko szukać, przypadek pana Tomasza Komendy jest chyba nam najbliższy. Nie wiem, czy było wiele znaczących różnic między losem pana Tomasza i Józefa K. Znasz jego historię? Skazany za niewinność, wiele ciężkich lat w więzieniu, bezbronny względem codzienności więziennej, nieistotny w obliczu machiny prawa. Teraz, po latach dehumanizacji, nawet bardzo syta wypłata nie odda mu każdego dnia spędzonego w strachu i poczuciu niesprawiedliwości.
Wracając zaś do surrealistycznej powieści. Nazywana z jednej strony arcydziełem, a z drugiej strony wielką niewiadomą. Ale może taki właśnie jest los Józefa K? Niewiadomie surrealistyczny. Dotąd szanowany obywatel zostaje aresztowany pod… właściwie żadnym zarzutem. Traci szacunek środowiska, traci świadomość, z kim walczy. Zaczyna wątpić w samego siebie. Definicja chwytania się brzytwy. Oskarżenie-widmo, sąd-widmo, sędzia-widmo. Jedyny realny, namacalny element pojawił się na końcu. Kara była określona. Sama narracja przypomina potok koszmarnych niedopowiedzeń, permanentnej szamotaniny o prawdę, która nie nadejdzie. Szybkie zawiązanie akcji, jak w „Zbrodni i Karze”. Walka podjazdowa z systemem, jak w „1984”. Wszędzie ten totalitaryzm, nigdzie nie ma z nim szans. Senna narracja o frontalnym zderzeniu nadsystemu z pseudoobywatelem.
Jeśli odnajdujesz się dobrze w strumieniu myśli i nie frustruje Cię brak, chociażby szczątkowych, konkretów to „Proces” będzie twoim punktem odniesienia. Będzie Twoją solidną dziewiątką w dziesięciostopniowej skali. Ja, w swojej wybiórczości, nie będę tej książki analizował. Jestem świadom, że to arcydzieło (według niektórych), ale do mnie ta książka nie przemawia. Za to, będzie kapitalnym uzupełnieniem innej kapitalnej książki o totalitaryzmie w konfrontacji z mrówką – „1984”.
Przeczytałem więc „Ferdydurke”, zaliczyłem „Proces” … teraz więc czeka mnie osobiste nemezis – „Ulisses”. Uwierz mi, proponując Ci „Proces”, stawiam przed Tobą znacznie łatwiejsze wyzwanie.