„1984” to książka, która powinna być numerem 1 w kanonie lektur szkolnych. W której klasie dokładnie? Tego nie wiem. Ale przed pójściem do gimnazjum, każdy uczeń musi tę książkę przeczytać. Przepraszam, każdy młody człowiek. Wiem to ja, wiesz to Ty, jeśli już ją przeczytałaś/przeczytałeś. I należy ją czytać, póki nie jest zakazana. Bo aż dziw bierze, że dalej można ją swobodnie wypożyczyć i kupić, w obliczu tych skrajnych zmian na całym świecie. Teraz, kiedy media nie są czwartą władzą, ale są najważniejsze w rządzeniu ludźmi. I albo jesteśmy takimi ignorantami życiowymi, że nie chcemy tego widzieć, albo po prostu jesteśmy coraz głupszym społeczeństwem, z pokolenia na pokolenie. Orwell namalował fenomenalny obraz władzy totalitarnej. Powiesz mi, że żyjemy w większości w demokratycznych czasach i krajach. Dobrze, to pokaz mi kraj z balansem demokratycznym w mediach.
Obywatele Londynu w świecie Orwella żyli zgodnie z Teleekranem. Każdy musiał go mieć zainstalowanego w domu i podążać ścieżkami Wielkiego Brata. Ten dobry Wielki Brat mówił, kiedy masz spać, kiedy masz być w łóżku, kiedy ćwiczyć. Był „donosicielem” wielkich, zawsze dobrych nowin dla państwa i obywateli. Kraina miodem płynąca. Znamy to, prawda? Państwo idealne. Obywatel musi być wyłącznie posłuszny, a wtedy nie grozi mu żadne niebezpieczeństwo. Od razu skojarzyłem sobie kapitalny film – „Equilibirum”. Absolutny sztos, ale miał bardzo słaby marketing. Powiedziałbym, że fatalny biorąc pod uwagę jakość dzieła. Nie widziałem lepszej ekranizacji dużej części motywów wyciągniętych z „1984”. Idealny świat bez wojen, obywatele nie martwią się o pracę, dobrobyt, jedzenie, nie ma emocji poza posłuszeństwem. Wszyscy płyną tym samym nurtem, narzuconym przez Wielkiego Brata. Kim on jest? Niebezpiecznie chwytliwą fasadą, która ostatecznie zniszczy każdego, kto stanie na jego drodze. I to najczęściej za pomocą współobywateli. Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Droga Wielkiego Brata. Maszeruj albo giń.
Tak zaczynają się i książka, i film. Wszystko w idealnym porządku. Jako czytelnik i widz myślę sobie: jak to możliwe być tak spacyfikowanym? W obu przypadkach pojawia się nadzieja, że ktoś ma odwagę. Winston Smith, obywatel orwellowski pracujący dla partii, manipulujący tekstami udostępnianymi społeczeństwu, zaczyna się zastanawiać nad rzeczami, które sam edytuje. Nad tym, dlaczego co jakiś czas zmieniana jest narracja przekazu, dlaczego wyjaławiana jest przeszłość, wymazywane z historii jest to, co przeszkadza władzy. Można powiedzieć, że Winston pisze historię świata na nowo. „Ten proces wprowadzania ciągłych zmian odbywał się̨ nie tylko w wypadku gazet, lecz także książek, czasopism, plakatów, ulotek, filmów, nagrań́, rysunków, fotografii – każdego typu literatury i dokumentacji o jakimkolwiek znaczeniu politycznym lub ideologicznym. Z dnia na dzień́ i niemal z minuty na minutę̨ uaktualniano przeszłość. Tak preparowana dokumentacja potwierdzała słuszność każdej partyjnej prognozy. Pilnowano, by nie ostało się̨ choć́ jedno zdanie sprzeczne z potrzebą chwili”. Magazyny, podręczniki pozbawiane są zdarzeń, miejsc i przede wszystkim ludzi, a to wszystko za pomocą Nowomowy, jedynego poprawnego języka. Nie muszę wspominać, że wszystko, co najlepsze pochodziło od Wielkiego Brata i mam na myśli nie tylko wynalezienie widelca. Dozgonna wdzięczność i posłuszeństwo to znikome minimum jakiego oczekuje się od obywateli.
Wojna to pokój
Wolność to niewola
Ignorancja to siła
Powyższe bije po oczach z Teleekranów, z plakatów, a co najgorsze – z ust oddanych Bratu obywateli. „We śnie, czy na jawie, w pracy, podczas posiłków, w budynku, czy na powietrzu, w kąpieli, czy w łóżku – nie miałeś, dokąd uciec. Nic nie było twoje, oprócz tych kilku centymetrów sześciennych zamkniętych pod czaszką”. Winston odważył się na szczątkowe użycie tej „mocy”, mimo, że emocje były objawem politycznego ataku na codzienność. Ostateczny rozwój sytuacji prowadzi go do romansu z pewną damą. Jest ogień emocji, choć nie są one czyste. W świecie Orwella wszystko nasączone jej strachem, nienawiścią i złością. Nadmienię tylko fakt, że romans zaczął się od spotkań w opuszczonym kościele. Tak samo w „Equilibrium” – Kleryk Partridge (nie mylić z księżmi, klerycy w tym filmie zajmowali się zabijaniem tych, co czuli), grany przez Seana Beana zostaje zabity przez partnera Johna Prestona (zjawiskowy Christian Bale). Za co? Za to, że czytał poezję i robił to w opuszczonym kościele. Przypadek? Następnie Preston poznaje Mary O’Brien (Emily Watson), która sieje ziarno dyskomfortu w kleryku a to z kolei prowadzi do…
Nie mogę do dziś się nadziwić jak piękną przyszłość wymyślił Orwell w swojej metaforycznej Oceanii. Inwigilacja, narzucona wersja narracji, poddanie się rządowi, brak abstrakcyjnego myślenia obywateli. Można wymieniać w nieskończoność. Gość napisał to ponad 70 lat temu. Dziś mamy platformy, które dzięki sztucznej inteligencji tworzą nasze osobiste algorytmy, rozpisują nasze upodobania. Dziś bojąc się o swoje bezpieczeństwo oddajemy swoją prywatność pod obserwację współczesnemu „Wielkiemu Bratu”. Jedyna różnica, to że większość z nas, na chwilę obecną, nie żyje w totalitarnym państwie. Ale polaryzacja narracji politycznej jest równie bolesna i naelektryzowana nienawiścią. Winston nie wiedział, że musi bać się Teleekranu. My nie wiemy, że musimy bać się komórek. Winston popłynął pod prąd, sprzeciwił się. Winston nie wiedział, że Wielki Brat do szczęścia potrzebuje jednej rzeczy. Dowiedział się, czego boi się sam Winston. Nie został on skazany na śmierć. Winston od tamtego momentu już nigdy nie był wolnym obywatelem, nigdy nie uznał Wielkiego Brata za wroga. Śmierć nie była wyjściem samym w sobie. Posłuszeństwo przez strach była i jest do dziś, jedyną drogą każdego systemu politycznego, nie tylko totalitarnego.
Abstrahując, że film często porównywany był do biedniejszego kuzyna „Matrixa”, jest filmem w moim osobistym TOP10. Jest zajebisty. Jest obowiązkowy, jak ponadczasowe dzieło Orwella. Wcześniej wrzucałem recenzję „Folwarku zwierzęcego”. Już tam było widać intencje autora. Obraz totalitarnej Oceanii został stworzony w 1949, nazwany przyszłościowym tytułem „1984”. Mamy rok 2022, a książka dalej jest aktualna, boleśnie prawdziwa. Znacznie łatwiej mają Ci polityczni ignoranci, którzy jej nie przeczytają, albo idąc tropem Wielkiego Brata zignorują jej istnienie. Ich teraźniejsza wiedza historyczna, napisana dziś przez czarną puszkę telewizora, nie obejmie przeszłości i momentu stworzenia tego dzieła. Pisze wam to biało na białym… Przepraszam, czarno na białym.
George Orwell, „1984”, Wydawnictwo Mediaset Poland, tł. Tomasz Mirkowicz, 2004
George Orwell, „Nineteen Eighty-Four”, Macmillan Collector’s Library, 2021